poniedziałek, 1 marca 2010

Tam, gdzie transseksualista nie jest chory a ślimak to ryba..

Za miesiąc w Polsce obchodzimy Prima Aprilis. W zasadzie ten dzień szczególnie obchodzony to raczej nie jest, jednak my zachowaliśmy jego oryginalną nazwę, podczas gdy Francuzi nazwali go dniem ryby, dezawuując od zarania dorobek "obcych" wniesiony w ich kulturę. Manifestując swoją grabieżczość nawet jeśli chodzi o samo pochodzenie słowa. Nie starcza im już, że ich słowo "miłość" zostało wybrane przez rzesze lingwistów za najseksowniejsze słowo świata. Dlaczego włąściwie zachowaliśmy łacinę?.. Ale mniejsza o to. Zmierzam do opowiedzenia o tym, iż na zachodzie obchodzony jest drugi Prima Aprilis, nazwijmy go prima aprilis ex ante, bo obchodzony jest miesiąc wcześniej. A nazywany jest inaczej: "Dzien bez imigrantów". «La journée sans immigrés: 24 heures sans nous»

Dzień bez imigranta na zachodzie zatrzymałby pracę wszystkich przedsiębiorstw w kraju a zatem jest to naturalnie swego rodzaju oksymoron. PA ex ante różni się od zwykłego PA, tym że ma silniejszą wymowę, przesłanie. Klasyczny Prima Aprilis ma dowieść przeciwnikowi, że jest mało bystry w niewinnych żartach, natomaist PA ex ante to globalna wiadomość od imigrantów do reszty świata odnośnie ignorancji tych drugich. Tego dnia imigranci dają odczuc na własnej skórze beztroskim i złym europejczykom, że to oni są potrzebni Francji. Zwalniając się dziś od obowiązku pracy dają poczuć swoim kolegom z fabryki czy zza biurka, o ile bardziej trudna jest praca bez pomocy nowych przybyszy.

Ten dzień jest również okazją do obrzydzenia zepsutym europejczykom (tylko my palimy juz na ekranach kinowych;) przesadności ich konsumpcjonizmu. Dlatego prawdziwi imigranci nie powinni dziś robić zakupów. To bojkot przeciwko konsumpcjonizmowi. Trzeba tu podkreslić swego rodzaju kosekwencję i kartezjańską dokładność w obliczeniu oraz uczciwość w systemie kar i nagród, którą przydzielają sobie sami imigranci. Nie wyprodukowali-więc nie jedzą. Czyli jednak zasymilowali "esprit francais", nie wspominając już o tym, że zasymilowali podatność na mini bojkoty – kto wie, w przyszłości może nawet strajki PA ex ante. Jest to zatem dzień bardzo uroczysty, trochę podobny do Ramadanu, bo nie można nic kupić, więc jeśli ktoś nie zaopatrzył się przed niedzielą to dziś głoduje.

Cel z rozmachem, ideały słuszne, odnoszę tylko wrażenie, że powoli zaczyna nam się tu mieszać kto jest kim albo nawet co jest kim. Moja babcia, której pokazałm czarnoskórą przyjaciółkę z Francji, mówiąc że jest Francuzką, odpowiedziałą na to:" ale to niemozliwe, ona jest czarna!" (nie wspominając o drugiej która nazywa ich "Kuntakinte koniec świata";). Takie podejście nie jest tu chyba nikomu znane. Albo nie są mi znane takie przypadki. Nikogo nie dziwią tzw. Fatumaty w strojach afrykańskich, które ubierają całą rodzinę w płótno jednego wzoru, ani Chińcycy w piżamach na ulicy. Z zewnątrz zachowuje się absolutny porządek i dobry image. Mimo że nadal imigranci palą samochody na przedmieściach , rekrutujący kodują ich CV, maskując płeć, wiek i narodowość, aby wszyscy w zatrudnieniu mieli równe szanse. Najbardziej przekonującymi argumentami są jednak według mnie ostatnie starania rządu na arenie międzynarodowej, żeby transseksualistów przestać nazywać chorymi umysłowo, a ślimaki zacząć rybami. To dowód na to, że nomenklatura i klasyfikacja nie ma żadnego znaczenia dla tych, których pieszczotliwie nazywamy "żabojadami". Dopiero na drugim planie pojawia się aspekt finansowy tej szczodrobliwość i tolerancji lingwistycznej. To jest tak, że jeśli transseksuallista nie jest już nazywany chorym-państwo nie musi płacić za jego leczenie, a jeśli ślimak nazywany jest rybą płaci się niższe podatki. A zatem jeśli imigranci nadal będą przynoscić korzyści, można ich będzie nawet nazwać Francuzami.
Bez morału.

Brak komentarzy: