wtorek, 10 listopada 2009

Pieprzę Cię miasto!

 

 
W pisaniu bloga grunt to systematyczność ... jeśli nie - to wszystko runie jak domino dotknięte przez Wałęsę na cześć obalenia muru.

Ja trochę z tą systematycznością nawalam - aż mam ochotę powiedzieć samej sobie „spieprzaj dziadu”- motyw, który pojawi się wkrótce na monecie (7 zł), za którą będę mogła sobie kupić piwo studenckie..  Powiedzieć samej sobie „Spieprzaj dziadu” albo wykrzyknąć: „ Pieprzę Cię miasto”. Bo czy za wszystko mam obwiniać samą siebie?!

Trudno o optymizm nawet jeśli mieszka się w Poznaniu, który jest miastem optymizmu, a „reszta to know how”.

„W Tobie sobie mieszkam, co nie znaczy, że spieprzam lub że się  dobrze czuję, bo...” tak samo jak do mieszkańców innych miast dociera do mnie wiadomość o wzroście cen papierosów.. A poza tym Francuzi tak czy inaczej wymówią sztandarowe hasło know how jako „noł ał” (przypominam, że nie wymawiają "h")– i nici z wizerunkowych kampanii za 300 tys  na CNN. Marketing szeptany nie zadziała... Co to ma w ogóle znaczyć „Come for businness, stay for pleasure” ? – chyba tylko konflikt interesów. Albo parafraza piosenki Marii Peszek „Pieprzę Cię miasto” albo raczej „Pieprzę Cię w mieście” albo jeśli chodzi o pieniądze - to właśnie „Spieprzaj dziadu”...? Ale chapeaux (im) bas, że nie pochwali się po raz kolejny koziołkami, bo zerwałoby styki w CNN od takiej mocy atrakcji.

A propos styków i zasilania, kolejny region promuje z kolei hasło:  „Wyłącz napięcie, włącz zasilanie”. Trzeba przyznać, że marketingowcy z lubelskiego to nie lada ryzykanci, żeby prezentować niezbyt proekologiczne podejście w kwestii oświetlania domu wraz z leżącą na środku łąki kobietą w wannie.


Ponadto jest to motyw, poruszający wrażliwy ostatnio kontekst.  Przypomina mi ostatnią aferę przeciwko Sarkozy’emu który rzekomo, naraził Pałac Elizejski na krociowe wydatki, fundując sobie prysznic przenośny... I nie wierzę, żeby przy robieniu tego zdjęcia kąpała się tylko 3 minuty, jak nakazał Chavez. „Jesteś jak ciasto – miasto pasożycie”

W reklamie trzeba brać pod uwagę kontekst kulturowy – a zachęta do turystyki matrymonialnej w pierwszym i marnotrawstwa zasobów w drugim przypadku – to niebezpieczny krok:)
„Pieprzę Cię miasto, chodzę własnymi drogami”:):)

poniedziałek, 2 listopada 2009

I media – czyli nie treść jest ważna a interakcja


Okazuje się, że to wspaniałe święto nie pozwoliło nam zdystansować się do codzienności, nie sprawiło, że codzienne problemy stały się bardziej błahe.. bynajmniej nie dla tych, którzy piszą media, albo tych, którzy każą im pisać te media. Bo nawet przeciwko Dodzie wytoczony został już nie tak błahy zarzut jak niezałożenie majtek, lecz obraza wartości chrześcijańskich.. *
Potwierdza się tutaj teoria guru komunikacji, że starsze pokolenie, zwłaszcza teraz – w dobie kryzysu – zaczytuje się w  opiniotwórczych tygodnikach – co zapewne musiała zrobić artystka, obnosząc się ze swoim poważnym poglądem. Drugi dowód potwierdzający tezę to fakt, że upadł WPROST light.** Jakie to wszystko proste..
Z kolei dzieciaki (dalej idąc za guru komunikacji) uprawiają I media (od I made it)– czyli nastawione są na prezentowanie ‘własnego JA’ i czytanie blogow sąsiadów i znajomych. Rozwijając tę wizję, wyobrażam sobie siedzące w pokoju dzieci z kompem, hołdujące zasadzie ’wszystko bez wychodzenia z domu’ piszące – no wlaśnie… o czym?… A gdyby podejść do tej sprawy optymistycznie, to rzeczywiście taki indywidualizm, może doprowadzić do większej rzetelności informacji. Tylko jak ją złapać bez wychodzenia z domu..:) Natłok informacji od indywidualnych użytkowników sprawi, że zniknie problem zastanawiania się nad rzetelnością mediów. Nie będzie na to czasu. Jakież to modne nie mieć czasu;)
Bo w sumie nad czym się tu zastanawiać z tą całą rzetelnością – jak to mówi znana idolka internetowa - Pani Basia z youtube’a - jest „git majonez”. O co się martwić?... Łatwy zarobek na akcjach PGE, gaz mamy zagwarantowany aż do 2037 roku, geje mogą już zaadoptować dzieci przez naszą klasę, Cegielskiego uratują Brazylijczycy, Internet będzie dostępny po hebrajsku, Polak jest najlepszym inwestorem na świecie.
Zresztą, jak powiedział sam guru komunikacji,  nie treść jest najważniejsza – tylko interakcja. W kontekście mijającego święta – nawet i w trumnie.  Dlatego kpiarstwo z trumnowych przyziemnych zachcianek bycia pochowanym w danej urnie lub z danym misiem jest niezrozumiałe – to jest po prostu czepialstwo albo reklama firm funeralnych. Jakie to wszystko proste..  
I niczyja to wina, ani obraza wartości chrześcijańskich, że na cmentarzu w osobie księdza dzieci i prosumenci (a teraz to i nawet minisumenci), widziały włoskiego księdza z reklamy Plusa i zamiast Amen wolały śpiewać Simplus, bo tak jest w reklamieMłodzi chcą wejść w interakcję, ale ksiądz na hasło  ‘Simplus’ i tak zawsze odpowie "Amen".
*zaznaczam przy tym ze nie wchodilam na żaden serwis plotkarski żeby znaleźć tę informację
** wreszcie

wtorek, 20 października 2009

Motylki i ćmy

Na kanwie frustracji poprzedniego wpisu doszłam mimo wszystko do interesującej obserwacji.
Jeśli chodzi o informacje katolickie: typu: święcenie Popiełuszki bądź pojawienie się alternatywy dla o.Rydzyka w Toruniu to bardzo trudno się do tego przyznać, ale mnie i moich rówieśników interesują one w dość ograniczonym stopniu. Duża część z nas, w dniu, kiedy zmarł papież (a był to weekend) – nie wiedziała dlaczego wyrzucono nas z imprezy. Większość nie wie też, dlaczego papieża powinno się cenić, za jakie dokładnie słowa... Albo dlaczego bijemy się o to, żeby stał się święty jak najszybciej – przecież jeśli jest święty, to dlaczego trzeba nadawać mu jakis tytuł uznania?! Najczęściej poruszenie takiego tematu powoduje przeskoczenie kanału tv, wciśnięcie krzyżyka w okienku albo przewinięcie strony gazety.

Tych relikwii trzymają sie za to osoby w średnim wieku – nieskutecznie przekazując nam pamięć o tych wielkich ludziach. Przekazują za to towarzyszące im cierpienie, śmiertelną powagę nie potrafiąc się w nas wczuć i przemycić czegoś bliskiego tym czasom. Wina nie leży oczywiście po jednej stronie - bo my też niekoniecznie staramy się to zrozumieć. Ta krzywda bądź powaga była niezaprzeczalnym faktem, ale odnoszę wrażenie, że rozstrząsana jest w mediach z dużą częstotliwością.

Z tej częstotliwości może płynąć wniosek, iż osoby pracujące w mediach – najczęściej w średnim wieku – lubuja się w przekazywaniu informacji mających korzenie w ich młodości. Wydarzenia wyżej wymienione są ważne, owszem. Natomiast, kiedy młodzieńcza działalność a czasem zabawa w podziemie we wczesnej młodości – staje się głównym problemem społecznym, zaczyna to byc irytujące. Najważniejsze stają się zatem kwestie przecieków, przynależności partyjnej, niepewnej przeszłości członków partii. Często zastanawiam się, czy kiedy pokolenie będące obecnie u progu dorosłości, które za 10/20 lat opanuje media z podobną dokładnością będzie udowadniać, że to, co przeżyli za swoich czasów powinno byc najbardziej roztrząsanym wątkiem?...

Nie ujmuję w żadnym razie doświadczenia i mądrości starszych ode mnie, bo nie mam do tego prawa, odwagi ani na tyle bezczelności. Ale tutaj chodzi również o kwestię działania - czytanie i rozpamiętywanie nie buduje relacji i społecznego porozumienia. My nie musimy należeć do partii aby wyjechac za granicę. Chcemy działać i chcemy mieć działające autorytety, o których będziemy mówić w wiadomościach za 20 lat.

Jaki będzie główny wątek wybrany przez nas?...tego jeszcze nie wiem – z pewnością jakiś bardziej optymistyczny.. Może w ogóle nic nie bedziemy rozpamietywali, bo „nie mamy żadnych tradycji, świętości” a zainteresowanie aktywnością obywatelską najczęściej sprowadza się do podejścia znanego w sieci motylka ( którego nie powinnam linkować, ale to zrobię).
WSPÓŁPRACA: MARIOLA

Łe-dukacja


Są czasem takie dni, kiedy cieszą cię tylko takie  widoki albo takie informacje htiugksb. Chce się po prostu odreagować... No bo co? Hasła: „Polska znowu zaskoczyła kierowców”, czy „Jeśli nie jesteśmy na podsłuchu to znaczy, że w ogóle się nie liczymy” sprawiają, że ręce opadają. Za oceanem dla rozgrzania atmosfery urządza się wyreżyserowane show z zaginionym dzieckiem w roli głównej (uciekło z domu balonem) dla zdobycia tzw. publicity.. Tak więc jeśli miałabym określić to jednym słowem, zrobiło się ostatnio bardzo niepobudzająco.
      A może to chwilowe załamanie- w każdym bądź razie chciałam powiedzieć, że śledzę media więc jestem.  Zdeprymował mnie najbardziej poniedziałkowy artykuł GW o kondycji szkolnictwa – w którym biorę jeszcze czynny udział oraz informacja o niemożliwości ogłoszenia upadłości pewnej Pani, która związana jest w pewnym stopniu z moim przebiegiem edukacyjnym, z powodu braku funduszy do jego ogłoszenia! Dzięki Bogu są jeszcze ludzie wierzący w szkolnictwo – otwierający szkoły w małych miejscowościach, uczący języków obcych metodami teatralnymi lub innowacyjny e-learning w likwidowanych szkołach ambasadzkich.
      "Wyższa szkoła wstydu" to chyba za mało na określenie kondycji szkolnictwa. To wyższa szkoła ściemy, wyższa szkoła wiecznej walki o ITS, żeby móc robić coś bardziej interesującego, przekonania o niepraktyczności tego, co robimy – nawet na jednej z najlepszych uczelniach w Polsce. Nasze idealistyczne licealne wyobrażenie o studiach jako miejscu ważnych, zaciętych dyskusji, ciekawych badań szybko ulega destrukcji.
     Miałam przywilej uczestniczyć w dwóch systemach kształcenia: dziennym i zaocznym i z  przykrością stwierdzam, że chyba niewiele się od siebie różnią. W każdym z nich udowadnia się studentom, że nie ma czasu na kompletną edukację: zaoczni bo są tylko zaocznymi, dzienni bo jest za mało czasu. Ponadto zajęcia skraca się o połowę, przerwy o 75% „a kwadrans akademicki na spóźnienia wykładowców to nadal 15 min” – skarżą się studenci. Wkrótce do raportu dołączę konfrontacje z uczelni zagranicznej, aby dopełnić obrazu. Umieram z ciekawości!

poniedziałek, 12 października 2009

Re: malthuzjanizm czyli prawo bezgranicznej twórczości

Postęp cywilizacyjny przybiera zastraszająco szybkie tempo. Truizm. Ale w tym kontekście zastanawiam się czasem (jak każdy z nas;) nad przyszłością społeczeństwa. Ba, nawet nad jego obecnym stanem. Jacy jesteśmy? Jakiego pokroju ludzi jest na świecie najwięcej: szaraków? Inteligentów? Artystów? Myślących czy niemyślących? Moją obserwację przedstawię posługując się pewnym zgrabnym modelem myślowym główkującego w dawnych czasach badacza. Był nim Malthus. Jego teoria - malthuzjanizm - polega na tym, że liczba ludności rosła, według niego, w tempie geometrycznym (czyli 2,4, 8, 16), a pożywienia - arytmetycznym (2, 4, 6, 8, 10, 12). „We wzroście demograficznym upatrywał się zagrożenia, prowadzącego nieuchronnie do klęski głodu oraz nędzy”. Nowa wersja zdigitalizowanego re:malthuzjanskiego społeczeństwa polega, według mnie, na tym, iż to liczba ludzi rośnie w tempie arytmetycznym, a trendów w tzw. kulturze i ich wytworów – w tempie hipergeometrycznym. Czy w tej zależności również tkwi jakieś zagrożenie? A jeśli tak to który czynnik jest bardziej patogenny?

Ludzie w dobie tzw. kultury wizualnej tworząc, coraz częściej przekazują treść chętniej przez obraz niż przez słowa. Niektórzy złośliwi twierdzą, że grozi nam powrót do prehistorycznego pisma obrazkowego. To chyba lekka przesada. Ale prawdą jest, że ten obraz coraz częściej zatraca funkcję przekazu jakiejkolwiek treści.

Podobno trend jest teraz taki, że liczy się forma. Sztuka nie ma moralizować ani uświadamiać. Lepiej, żeby wzbudzała emocje albo dała odpocząć myślom. Wtedy można się spojrzeć na obraz czerwonego kwadratu na białym tle i zwizualizować sobie, że JA też mógłbym być artystą. Jakby przenieść słownictwo prasowe do tej tematyki, można by zjawisko nazwać tabloidyzacją sztuki... Niepotrzebne jest przesłanie – gazety przypominają tanie magazyny w poczekalni u fryzjera. Z Info czyta się tylko to, co zmieści się na wyświetlaczu telefonu – a w kompie jeśli nowy czytnik RSS ma fajną skórkę. Taki przerost formy nad treścią to również wybór pokojowego noblisty – wybieramy rozpoznawalną ikonę, charyzmę, inność.

Chociaż z drugiej strony jak popatrzę sobie na obrazy (w tym filmy) z przesłaniem i treścią – jak chociażby film "Il divo" (Boski), w którym wymienianek nazwisk jest tyle, że przed seansem obok ekranu powinno się puścić slajdy z biogramami, to rzeczywiście zaczynam rozumieć weekendowy pęd do tabloidyzacji sztuki.

Zaczynam podejrzewać się o zacofanie czytając gazety z tekstem i wiedząc co to prawica i lewica, nie zachwycając się minimalistycznie (Uwaga: nie dekadencko – ta moda już minęła) nad nieużytkową sztuką. Benfranklin.bloog.pl w odpowiedzi na felieton Jana Hermana, pisał wczoraj o konflikcie pokoleń. Nie zgadzał się Pan z J.H. co do „przebiegu linii frontu tego konfliktu” – czyli przedziałów wiekowych skłóconych ludzi. Ja nie tyle, że nie zgodzę się z Panami, ile dodam jeszcze jedną linię frontu. Uważam, że naszemu pokoleniu 20 parolatków trudno jest porozumieć się z osobami młodszymi o 4, 5 lat, którzy wyglądają jak chodzący program graficzny i wolny słuchacz studiów na Uniwersytecie Pantone’a przywdziewając tylko bezpiecznie modne kolory. Proszę sobie to wyobrazić!;)

Nieustannie zmieniające się trendy muszą się szybko kończyć ze względu na swoją miernotę. A z drugiej strony co za cudowna demokratyzacja sztuki! - każdy może mieć swoje 5 minut i pokazać własne dzieło.

Dobrze, że nie całe to obrazkowe pokolenie cyka teraz foty, obrabia w fotoshopie i wstawia na facebooka. To pewien element równowagi w re:maltuzjańskim modelu.

piątek, 9 października 2009

Stenogramy czy fonomontaż

Grzesiek, Zbychu, afera, setki zapisanych rozmów telefonicznych, oskarżenia, pomówienia, szukanie winnych, rozgrywki partyjne. Dociekanie prawdy w tej kwestii na prawdę nie leży w zakresie moich zainteresowań, ponieważ nie łudzę się że takową odnajdę. Dywagacje na temat dywagacji to również strata czasu. Według mnie w tej sprawie okazać może się naprawdę wszystko : począwszy od rzeczywistej winy oskarżonych, poprzez winę oskarżycieli, a skończywszy na jeszcze innej aferze kryjącej się pod wyżej wymienioną albo po prostu fakcie medialnym opartym na fonomontażu. Pokolenie Web 2.0 nie wierzy nawet w dowody rzeczowe – w końcu wszyscy umiemy obsługiwać Photoshop czy "Phonoshop";)

czwartek, 8 października 2009

Efekt motyla przez instynkt zwierzęcy Keynesa

Od powstania etyki biznesu jako nauki akademickiej minęło już prawie ćwierć wieku. Jej zasady są nadal na tyle nierozwinięte, że jedyną, która jest przestrzegana to tzw. efekt motyla w biznesie. Polega ona na tym, iż sprawa pozornie nieważna ma wpływ na inną najczęściej o poważniejszych konsekwencjach, w oddalonej części świata. W tytułowej anegdocie o efekcie motyla trzepot skrzydeł owada, np. w Ohio, może po trzech dniach spowodować w Teksasie burzę piaskową. Myśl będzie zatem o etyce biznesu czyli ekstrapolując (albo tylko zmieniając nomenklaturę a zachowując ten sam sens) o etyce polityki, która sprowadza się do efektu motyla.

Polityka ściśle związana z biznesem albo po prostu będąca dobrym biznesem rozgrywa się obecnie w Polsce w obszarze pisania. Skąd ta teza? Mam tu na myśli dwa podpisy jednej osoby, czyli Pana Prezydenta, na które czeka cała Polska. Pan Prezydent zobowiązał się do podpisania traktatu oraz przyjęcia bądź odrzucenia dymisji Kamińskiego. Obie sprawy związane są z biznesem: pierwsza jest przesłanką do kolejnych transakcji paneuropejskich, druga z kolei kojarzy się z nieudaną biznesową transakcją. W aferze pisarskiej jest jeszcze jeden wątek, na który warto zwrócić uwagę;)

Gdybym była wnikliwszym obserwatorem i rejestratorem stenogramów z rozmów zapewne zauważyłabym związek z akcją promocyjną pewnego lotniska, a nieobecnością prezydenta a ściślej z jego niemożnością złożenia podpisów. Wydaje mi się, że ta obserwacja może ponownie rozbudzić nadzieję mediów odnośnie wnikliwości i świeżości obserwacji blogerów czy dziennikarzy obywatelskich;)
Otóż prezydent jak na polityka przystało, też robi pewien biznes... I wiem nawet gdzie można go znaleźć. Rozwikłanie tej zagadki pozwoliło mi również zrozumieć jego niechęć do składania podpisów pod ważnymi dokumentami.

Otóż chodzą słuchy o drugiej edycji akcji PR-owej lotniska Heathrow. Co to ma wspólnego z prezydentem? Akcja promocyjna polega na tym, iż zatrudnia się do pisania historii na lotnisku i o lotnisku artystę - podglądanego przez znudzonych oczekujących pasażerów. Spisuje on przemyslenia swoje i innych, słuchając ich frustracji i opowieści o przygodnym znajomościach. Dzięki akcji pasażerowie mają uwierzyć że lotnisko nie jest wspaniałe (żeby nie reklamować) lecz ciekawe (aby przekonywać – uprawiać biały PR). Prezydent ucząc się PR-u od najlepszych zagranicznych specjalistów, przygotowuje się pewnie do kampanii prezydenckiej.

Pisarz ostatniej edycji spędził na Heathrow 2 miesiące i podobno zdążył przez ten czas „zakochać się, nauczyć angielskiego i spełnić marzenie swojego ojca”. Ciekawe jaki jest biznesplan naszego prezydenta. Przecież zakochany już jest, po angielsku rozumie (bynajmniej rozumiał wówczas kiedy zaśmiał się z Tuska na konferencji z Amerykańcami).
Facet się tyle napisał, że nie dziwię się zupełnie dlaczego nie składa sygnatury. Przy takim wysiłku pisarskim, rzeczywiście każde kolejne słowo może być już tym ostatnim, po którym artysta przestaje tworzyć.

Toposem będzie albo motyw samolotu: „Samolot jako tygodniowy temat dyskusji mediów podczas afery stołkowej w Brukseli” albo: „Samolot jako miejsce agresji polityka w kapeluszu”, albo po prostu powieść „ Afera hazardowa – pieniądze to moja inspiracja”.
Efektem motyla niepodpisanie dokumentów wpłynęło na afery seksualne w krajach wysokorozwiniętych. Bo dlaczego by nie?. Berlusconi już od kilku dobrych miesięcy/lat/odkąd pamiętam rozprawia się z zarzutami prostytutek i oskarżeniami o przyjmowanie zaproszeń na osiemnastki, Minister kultury Francji Frederic Mitterand korzysta z ofert dziecięcych męskich prostytutek w Tajlandii, politycy Hiszpańscy urządzają pokorupcyjne orgie, no i oczywiście przedawnione pedofliskie zapędy Polańskiego.

Pytanie teraz co jest efektem motyla, a co czynnikiem poddawanym efektowi.: niepodpisanie dokumentów czy perwersje seksualne? Przypominam, ze wedle definicji, zjawisko mniej ważne wpływa na wydarzenie o poważniejszych konsekwencjach. Czy ważniejsze jest to, co ma ważniejsze potencjalne konsekwencje, czy coś czego jesteśmy pewni, że istniało i z czego w ogóle można wyciągać konsekwencje.

Tak czy inaczej - czy donioślejsze jest pierwsze, czy (zebrane do jednego worka pod ogólna nazwą wykroczeń seksualnych)drugie wydarzenie – politycy jak rasowi biznesmeni kierują się tylko i wyłącznie dobrem własnym. Posługując się najmniej subiektywnym bo ekonomicznym językiem, wybitny ekonomista J.M.Keynes nazwał takie zachowanie w gospodarowaniu „instynktem zwierzęcym”. Receptą na nierówności i niedoskonałości rynku miała według niego być pomoc państwa, organów zaufania publicznego. A co zrobić kiedy także one zawodzą?

Skończyłam pompatycznie;)

L'effet papillon

sobota, 3 października 2009

PO odpowiada na sondaże po miesiącu – zjadając własny ogon

Ostatniego dnia sierpnia pisałam o sondażu OBOP-u z którego to wynikało, iż 1 000 na 38 mln mieszkańców Polski za najbardziej palący problem naszego kraju uważa korupcję. Czekałam wówczas na szybką odpowiedź Platformy. Okazuje się, że jej koniunkturalizm działa z miesięcznym opóźnieniem, a dogadzając sondażom zjada swoje dzieci. A poza tym to PIS rządzi CBA. Koniunkturalizm wymknął się zatem spod kontroli.

Ubiegłotygodniowa akcja z Weroniką Marczuk Pazurą, którą wytropiono za pomoc w prywatyzacji WNT, była wymarzoną sytuacją korupcyjną. Wreszcie przyłapano zbyt bogatego na gorącym uczynku, a wielkie cyfry na minusie zaczęły pojawiać się przy nazwisku jakiegoś celebryty. Nawet jak ktoś nie wiedział, ze CBA rządzi PIS, cieszył się jadąc tramwajem do pracy i czytając w Metro, że mamy przyjazne i bezpieczne państwo. Nikt nie może się czuć bezkarny..

Teraz tropiąc kolejne afery dotarto to PO-wców i okazuje się, że sondaży nie zawsze warto słuchać, bo zjadają swoje dzieci. Psy Rutkowskiego wytropiły telefonicznie Grzesia, Miro i Zbyszka. I kto teraz powie PIS-owcom, że nie warto być e-wykluczonym?: telefony i komputery to same problemy;)

czwartek, 1 października 2009

Między złotym środkiem a dysonansem poznawczym

Inspiracją do tej notki był artykuł Piotra Bratkowskiego odkrywający karty (i nie pije bynajmniej do afery hazardowej:) i oczy na zjawisko, które poniekąd niemal wszyscy "odczuwamy" intuicyjnie, jednak sondaże skutecznie i regularnie zamazują nam ten obraz. Enigmatycznie? Prawda... ale problem, który postawił autor jest tak wielowarstwowy, że homerowskie zdanie powinno zostać mi wybaczone - nawet na blogu. Żeby wprawić się w jesienny stan twórczego zamyślenia zadam sobie i tym, którzy mają ochotę odpowiedzieć - pytanie: Czy rzeczywiście jest tak, że słysząc w telewizji, że NP. 60% Polaków jest przeciw małżeństwom gejów, albo że nie mamy problemów gospodarczych w kraju, albo że Polański jest niewinny, albo że afery Rywina nie było - nakierunkowujemy nasz sposób myślenia? A może wpływa to tylko na nasz sposób mówienia mówienia w gronie? Z artykułu pt. "Wielki chłód" Bratkowskiego wynika, że tak właśnie jest.

To enigmatycznie opisane "zjawisko" polega na tym, iż istnieje duży dysonans między tym co naprawdę myślimy, a tym, co mówimy znajomym, kolegom z pracy czy swoim dzieciom. A prościej mówiąc - jesteśmy profesjonalnymi hipokrytami bądź - bardziej nowocześnie PR-owcami (specjalistami od "Autopersonal" Public Reations).
Przykłady:
1. "W większości ankiet za najwyższą wartość uznajemy zdrowie, ale mamy jedna z najniższych w Europie skłonność do prozdrowotnych zachowań"
2. "O ile coraz chętniej pozwalamy, by naszym życiem publicznym rządziły kobiety, to zarazem wcale nie chcemy, by było to regulowane ustawowo"



Czy jest to zgubny i ogłupiający dysonans sprawiający, że nie wiemy co myślimy, czego chcemy? A może to on właśnie sprawia, że mimo, że jesteśmy nazwani dumnie prosumentami - można nam wcisnąć wiele gadżetowych zbędników? Skoro nie wiemy, czego chcemy - łatwiej wytworzyć w nas potrzebę. A może takie postępowanie to złoty środek cywilizowanego Europejczyka - który jeśli nie zna języków obcych to powinien być chociaż tolerancyjny i nowoczesny? albo przynajmniej za takiego uchodzić?

Czy aresztowanie Polańskiego w złotym środku życia jego ofiary to także dysonans "czasowy" sądu w odnośnie wydania wyroku? Albo czy złotym środkiem dla zachowania status quo jest nagonka niektórych publicystów odnośnie zaprzestania komentowania tego wydarzenia. Rezygnacja z debaty nie jest na pewno złotym środkiem. A jeśli jest - to złoty środek jest tak samo zgubny jak dysonans.

Dysonans między tym, co deklarujemy a tym, czego naprawdę chcemy - wynika również z paradoksu demokracji. Daje nam ona pozorny wybór, bo zakreślając na karcie wyborczej jedno imię spośród niewielu, nie czujemy się absolutnie kreatorami rzeczywistości. Także demokracja sprawia, że ogranicza się naszą nikotynową wolność, ładne trawniki nie służą już do siedzenia, infrastruktura nie pozwala jechać albo stanąć samochodem tam gdzie właśnie chcemy, basen - na to - żeby ładnie wyglądać (durny czepek,) a moda a właściwie Pantone - żeby nosić w tym sezonie kolor inny niż ciemnomorski oraz szary. Niektóre z wymienionych powyżej przypadków są oczywiście złotym środkiem opartym na umowie społecznej - niemniej jednak mogą prowadzić do chwilowych frustracji, które składają się na poważniejsze. Cały ten ład Robert Kagan w wywiadzie dla Rzepy nazywa iluzją: "Europejczycy wyznają postmocarstwową wizję świata, która jest oczywiście iluzją".

Nie tylko media nas oszukują - my sami zakładamy sobie kajdanki i wiążemy oczy przepaskami - tak jak każą nowe podręczniki kamasutry. Stajemy się AutoPR-owcami a nie wyrazicielami opinii, emocji.

Potępienie Pani Tysiąc przez Kościół to dysonans: miedzy głoszeniem ewangelickiej dobroci a przemocą werbalną na bliźnim. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie moje zdanie, ale może też jestem złotośrodkową dziewczyną w trybie korporacji obawiająca się, że obecny lub przyszły szef może ją za te poglądy zwolnić z pracy...

Czy zatem wśród ludzi z Le Madame odnajdziemy takich ukrytych "dysonasistów" będących zatwardziałymi konserwatystami?! Kto wie? tego dowiemy się z pewnością za kilkadziesiąt lat w wierszach z motywem rozdarcia emocjonalnego, tożsamościowego i etycznego pt.: "Byłem kobieta czy mężczyzną?", "Mój płód był komórką czy dzieckiem?", "Powstałem w temperaturze pokojowej czy z zamrażarki"?

Starając się znaleźć złoty środek w wyrażaniu opinii - satysfakcjonujący nasze otoczenie warto pamiętać, iż szybko może on zamazać nasz prawdziwy sposób myślenia. A takim zgłupiałym stadem jest o wiele łatwiej manipulować...

środa, 30 września 2009

Weekendowo czyli Galerianki

Zepsucie nastolatek i zakupy jako symbol sukcesu i awansu społecznego – o tym opowiadają Galerianki. Zupełnie jakby posłuchały głosu zza oceanu prezydenta Busha na hasło kryzys(w tym przypadku był to huragan Katrina) radził ”Idzcie robić zakupy”. U galerianek owym kryzysem jest brak wartości albo po prostu młody wiek, w którym to trudno jeszcze hierarchizować te wartości. Myślałam, że moda na Amerykę już dawno minęła a tu proszę...

Naszymi Idolami na wystawie są zamiast Piłsudski na Kasztance – Jola Rutowicz na różowym plastikowym rumaku. (zgrabna analogia, prawda?). Autorytetem są Ci, których widzimy w telewizji, może dlatego, że innych nazwisk nie znamy. Nie podamy przecież jako autorytet nicka kolesia z naszego ulubionego forum Need For Speed. Chociaż... Kto wie.. Może wyznaczyłam właśnie nowy trend?...

Jeśli naprawdę dzieje się tak (choćby w najmniejszym stopniu) jak pokazano w filmie, a rozpoczęta debata o tym świadczy...!!!!
(mam na myśli wykorzystywanie seksualne dziewczynek w zamian za oferowanie im drobnych gadżetów., to będąc daleka od wszelakich forma karania cielesnego skazałabym wszystkie te bestie wykorzystujące niewinne i naiwne dziewczynki na rok pracy w kamieniołomach, kopalni i izolacji od kobiet. Bestie!!!

sobota, 26 września 2009

Jak wpis z BHP – czyli po co to było...


Każdy kto był polskim studentem wie, że trzeba w czasie edukacji wyższej robić wpisy do papierowego przedmiotu zwanego indeksem. Jest to kompletnie absurdalna instytucja. Jednak wyszkoleni i doświadczeni studenci na hasło "wpis z BHP", wchodzą do sali i nie zważając na to, czy delikwent chciał rzeczywiście przeprowadzić szkolenie czy nie, ustawiają się w kolejce po tzw wpisy. Siłą owczego popędy delikwent zza lady zwanej katedrą wyłącza rzutnik, olewa przygotowane slajdy i zaczyna podpisywać. I po co to było?... Czy robienie dla robienia to co samo co sztuka dla sztuki?....

"BHP- czyli po co to było?" z ostatnich dni to niewątpliwie:
- 600 tysięcy kaucji czyli Pazura na wolności
- Prokuratora umorzyła postępowanie przeciwko Cezaremu Stypułkowskiemu, byłemu prezesowi największego polskiego ubezpieczyciela
- nowy kongres PiS i większa informatyzacja – chłopaki nie są świadomi, że normalni ludzie nie zagłosują na nich choćby mogli z nimi czatować, gadulcowac, na faceebooku dostać zaproszenie do arcyciekawej grupy albo na goldenlinie ofertę pracy. Nigdy!
- Benedykt przybył z pielgrzymką do Pragi gdzie czekali na niego sami Polacy
- kariera Katarzyny Cihopek
- film Janosik
- Radwańska chce się rozebrać

poniedziałek, 21 września 2009

W kraju Zulugula

1. Wiedziałam, że po ciężkim - bo poniedziałkowym dniu taki widok wprowadzi mnie w stan oszołomienia:) chwila zapomnienia na estradzie:) Widać, że został mu jeszcze sentyment po Jacku i Placku. A Marię... jak poniosło...wyśmienite:)
2. Sikorski wymyśla neologizm "buszyzm", podając nową interpretację satyrycznego Polskiego Zoo. Jak widać minister uważa, że do naszego obrazu charakterologicznego nie pasuja juz spokojne zwierzątka zamknięte w klatce


ale juz rozwydrzone i żyjące w ekstremalnych tropikalnych warunkach zwierzęta. Czas na Polskie Zoo Reaktywacja!! Sama z chęcią się tym zajmę... Palikot byłby jakimś nieodkytym jeszcze gatunkiem zwierząt, Niesiołowski Chojrakiem Tchórzliwym - zawsze mi się wydawało, że ujadał jak wszyscy krzyczeli, a potem podkulał ogon, Gosiewski - Pandą, a Kownacki - Homerem Simpsonem:)
3. Prezes nie chce wyjść wpuścić drugiego prezesa do pracy ( Farfał - Szwed)
4. Brudziński (ten od Madonny) chce zostać prezydentem - z ulgą czytamy w rozwinięciu tekstu - że tylko Szczecina:(

Mając pełną świadomość tragedii które ostatnio się wydarzyły,  uważam, że jest absurdalnie zabawnie:)

środa, 16 września 2009

Freudowskie przejęzyczenie - infantylizacja cz. II

Lepper: "dwa cyca" Peja: " jesteś dziwka" - pierwsze info, które można przeczytać dziś na portalu tvn 24.

Czy to kurs językowy dla obcokrajowców? w końcu to zawsze najpierw przekleństw uczymy się od native'ów mających ubaw z uczących się ich języka.

Kobiecie nie wypada się nawet tym zajmować.

wtorek, 15 września 2009

Teoria Barbera o papce Gerbera - infantylizacja cz. I

Książka Benjamin Barbera „Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli” uczuliła mnie dziś na popularne i zgrabnie przez autora nazwane postępujące zjawisko infantylizacji społeczeństwa. Chodzi o to, że młodsi chcą być bardziej dorośli a dorośli chcą się odmłodzić. W ten sposób powstaje jednolita papka – jeszcze bardziej łatwa do urobienia przez marketingowców.

Naturalnym mechanizmem stają się zatem w dobie ciągle wzrastającej średniej wieku społeczeństwa wszelkie zachowania starające epatować młodością ducha czy nawet dziecięcą naiwnością i spontanicznością.

Definicyjnym ( akademickim;)przykładem tego zjawiska jest naturalnie niepokonany mistrz poppolityki czyli Janusz Palikot, aczkolwiek peleton zaczyna się wydłużać.

Dzisiejsze faux pas premiera aż chce się zobrazować na rysunku Mleczki pokazującym małego Donalda chichrającego ze śmiechu z głupoty, którą zrobił. Ale jaja!! Premier nie przypiął siatkarzom medali do klap, lecz wręczył w pudełkach – co na salonach oznacza sposób honorowania zmarłych. Wydarzenie opatrzono jakże zabawnym i chwytliwym tytułem "Tusk umiercił siatkarzy" i liczba odsłon rosnie:)
Potwierdza się więc teoria Barbera, iż podświadomie cały czas czując starość ( a w przypadku Tuska skrajnie - nawet o śmierci) postępujemy spontanicznie dziecięco i taki chcemy zachować wizerunek.

Ukierunkowując się na ten temat spostrzegłam nawet w internetowym wydaniu Gazety Wyborczej, zakładkę "nekrolog", której nigdy wcześniej nie widziałam...

A może koninkturalizm infantylny dopadł także naszych dziennikarzy? Tylko jaki oni będą mieć z tego utarg na przyszłosć... skoro ciągle będą karmić nas mdłymi tekstami jak papki obiadków dziecięcych Gerbera?! Czy ich czytelnik będzie się rozwijał?..

poniedziałek, 14 września 2009

Białoczerwoni: Czerwoni ze szczęścia, biali jak tabula rasa?


Czyli o radościach i głupocie sportowców
Pierwsze strony gazet okupuje najbardziej przeze mnie zlaicyzowana (celowo) dziedzina aktualności. Chodzi oczywiście o sport. Jakieś stanowisko jednak na jego temat mam – mimo, że mogę się narazić na bicze i lincze nawet tych, których kocham.
Otóż stereotypowo uważam, iż jak to zgrabnie wyraził się Pan Mateusz Matczak na redlog.pl : „Bardzo często zawód piłkarza kojarzony jest z ogólnym brodzikiem intelektualnym” z jakże wspaniale pasującym do tego zdjęciem. 


W tę stylistykę doskonale wpisuje się wyznanie jednego z siatkarzy po wczorajszym wygranym meczu z Francją. „Ostatniej akcji nie pamiętam” – mówił, co świadczy o źle wykształconej pamięci zawodników. Drugi w tym tygodniu dowód na „brodzik intelektualny” to problemy ze zdymisjonowanym trenerem Benhakerem. Stefan Szczepłek pisał rok temu o kadrze tak: Leo Beenakker dał nam trochę radości i tyle samo złudzeń. Podstawowa różnica między nim a poprzednikami sprowadza się do tego, że teraz w kadrze mówi się po angielsku, a myśli po holendersku. Gra się, jak dawniej, po polsku.
To może byc kolejny dowód na to, że niepowodzenia nie wynikają ze słabych zdolności naszych sportowców, ale na przykład problemów komunikacyjnych między nimi. Czy rzeczywiście dobrze mówią po angielsku, czy oni w ogóle się rozumieją? Inna gwiazda polskiego futbolu Pan Tomaszewski twierdzi, że nie ma w tym żadnego problemu ponieważ język piłkarski jest jak esperanto. Sprawy językowe? Proszę pana! A po co mu ten język? Dobrzy piłkarze rozumieją się bez słów. Wiele razy grałem w reprezentacji świata i choć to były innego typu mecze, to jakoś nigdy nie było problemów z dogadaniem się, zgraniem. Rozumieliśmy się i na boisku, i poza nim. Piłkarski język jest jak esperanto, jest uniwersalny - uśmiecha się Tomaszewski:)

Czyli mam rozumieć, że są jak artyści?... O to chodzi? ... Proszę wszystkich mężczyzn lub sportowych zapaleńców mnie czytających o wytłumaczenie...
Proszę wybaczyć wszelkie oznaki empiryzmu fotelowego, ale mam w tym wielką frajdę.*
Empiryzm zdroworozsądkowy bywa pogardliwie nazywany empiryzmem fotelowym. Sens tego uwłaczającego wyrażenia wiąże się z kimś siedzącymprzy biurku, rozwijającym jakąś teorię, a następnie wybierającym selektywnie dane i wydarzenia, które tę teorię podtrzymują ( nie wiem gdzie to znalazłam ale jest genialne!!!!

 


Czerwoni ze wstydu i biali jak tabula rasa!!!    - czyli 3 lata więzienia za in vitro
Czerwonym ze wstydu jest się słuchając jednej z genialnych propozycji wniesionych do głosowania w Sejmie RP, mającą uprawomocnić pomysł skazywania na karę więzienia kobiety/lekarzy/dawców/dzieci?, które zdecydują się na in vitro. Myślę, że to skandaliczna wiadomość z ostatnich paru dni. I niezapisane białe karty pamięci w głowach x posłów, którzy głosowali za przyjęciem ustawy. 3 lata, które przewidziano dla kobiet mających być skazanymi za in vitro, przydałoby się raczej tym wieszczom bioetyki na uzupełnienie elementarnej wiedzy na temat wpływu nauki na nasze życie. Przecież wymyślono już wiele skrajnych pomysłów szalonych naukowców, ale zawsze czuwano aby nie zagroziły naszemu życiu. Człowiek instynktownie chroni się przed samounicestwieniem i śmiercią – świadczy o tym właśnie chęć posiadania dzieci dzięki in vitro. 350 lat zajęło mu uznanie teorii Galileusza. Ile lat zajmie uznanie in vitro? - pytał Bartosz Arłukowicz.

I najbardziej genialny komentarz, który pozwolę sobie przytoczyć i który powalił mnie na kolana błyskotliwością:  Ponad 2000 letni Kościół nigdy się nie spieszył. No bo jak tu ocenić fenomen in vitro? Wczoraj dopuszczalny, dzisiaj - nie, jutro może znowu - tak! Jedni mogą, inni grzeszą? A ja wierzę, że to Bóg decyduje o tym co już ludzie odkryli i co jeszcze odkryją. In vitro także. Nie słucham różnych księży nazywających się - Ojcami. Mam własne zdanie i SAM rozmawiam o tym z Bogiem, którego przyjście na świat było chyba bliższe in vitro niż tradycyjnym narodzinom. I takie rozważania polecam odwiedzając piękne nasze kościoły. AZET

Ja również – lepiej bym tego nie ujęła!!!! Wspaniała przenikliwość!!! Hasło na kampanię społeczną uświadamiającą i w ogóle chapeaux bas!!!
Co o tym sądzicie???



 

środa, 9 września 2009

Nie wiemy co to inflacja ale umiemy jeździć na sankach

Czytając dzisiejsze doniesienia medialne i "kolażując" je można by pomyśleć, że jesteśmy narodem, który wie i umie bardzo mało - albo nawet mniej niż wcześniej. W kraju absurdu to możliwe. Słysząc przecież dzisiejsze wyjaśnienia Pana Leppera – znów głupi czytelnik i mały obserwator nie wie, kto tutaj ma rację. Możemy zaufać tylko naszej intuicji. No i mieć dystans - najlepiej uprawiając sport.

Ile jeszcze nie wiemy:
Okazuje się w dzisiejszych krzyczących zeznaniach medialnych, że to nie Pan Expremier „bien bronzé” (fr.dobrze opalony) – czyli Lepper - jest winny afery gruntowej, ale PIS. Z dnia na dzień coraz mniej wiemy również (ale coraz więcej domysłów snujemy) na temat tego jak uratuje się stoczniowców. Uspokoić rządzących albo usprawiedliwić ich potknięcia i złe decyzje może jedynie dzisiejsza publikacja nt. stanu wiedzy ekonomicznej Polaków. To jakby odpowiedź na roszczenia społeczne różnych grup, które powinny zrozumieć dziurę budżetową i że z próżnego to i Tusk nie naleje. „ Z najnowszych badań zleconych przez Fundację Kronenberga działającą przy banku Citi Handlowy wynika, że ponad 60 proc. Polaków ocenia swoją wiedzę finansową jako słabą lub bardzo słabą.” – podaje Rzeczpospolita.
A co już umiemy:
Gdyby wierzyć mediom, okazuje się że nastąpił postęp w dziedzinie naszego sportu narodowego. Nie jest nim już sarmackie picie alkoholu lecz... leżenie na kanapie. Według uwielbianych przeze mnie badań sondażowych o lekkiej tematyce, sportem, który potrafi uprawiać najwięcej z nas jest jazda na rowerze – podobno umie to robić 89 % Polaków. Reszta to pewnie ci, którym odebrano prawo jazdy za czasów królowania poprzedniego sportu narodowego.
Na drugim miejscu jest ... Uwaga uwaga! jazda na sankach bo aż 63 %.
Ponadto nasz prezydent czynnie propaguje swoją postawą umiłowanie do jeszcze jednej dyscpyliny sportu – koszykówki, z zamachem do załadowania ustawy medialnej do kosza (na pewno za trzy punkty). Tym samym rzutem do kosza stacza pierwszą rundę walki bokserskiej z Sarkozym, któremu swym dzisiejszym zamiłowaniem do koszykówki daje dziś pstryczka w nos. Wiadomo, że żeby dobrze grać trzeba być wysokim. Niestety Sarko ma bardzo zły PR jeśli chodzi o swój wzrost. Ale jak się okazuje potrafi zamienić mankament swojego wyglądu w atrybut, który nosi wręcz znamiona wyjątkowości. Niski wzrost bowiem był dziś warunkiem koniecznym do spotkania się załogi jednej z belgijskich fabryk wyposażenia samochodowego z Prezydentem Sarkozym. Tylko najmniejsi mieli szansę z nim porozmawiać. Nicolas podobno lepiej czuje się w towarzystwie maleństw i lepiej wyglądają wówczas zdjęcia. Ach ta Francja!
I ostatnia dawka w dziale " a co już umiemy" - wychwycona przez Panów ze Szkła Kontaktowego: zamiłowania Ministra Grabarczyka do tańca i wężowych ruchów.
A to trzeba po prostu zobaczyć! Chwilowo nie mogę wkleić filmu więc link: http://www.tvn24.pl/2262786,28378,0,0,1,wideo.html

środa, 2 września 2009

Uniki od polityki

Polityka opierać powinna się na działaniu, podejmowaniu szybkich i trafnych decyzji, z poszanowaniem praw. Tymczasem coraz częściej obserwuję jeszcze niezrozumiałe  (chyba z racji mojego wieku) umizganie się od ich realizowania. Okazuje się, że uniki są również częścią strategii politycznej.

Przyznam że jako osobę nie znającą się na polityce i w kolażu opisującą wydarzenia medialne z punktu normalnego odbiorcy – dziwi mnie, że obecność bądź brak jakiegoś przywódcy państwowego na uroczystościach oznacza od razu brak szacunku, pokazanie braku swej przychylności. To trochę jakby być zaproszonym na imprezę i nie przyjechać bez wytłumaczenia. Ale w przypadku gry politycznej całe wytłumaczenie dają natychmiastowo media, tak jak na prywatce plotki.

Juz kilka dni wstecz wiedziano, że na obchodach rocznicowych wojny Obamy nie będzie. Czy ucieczka jest metodą? Czy szczera rozmowa byłaby złym posunięciem politycznym? Czy Julia Tymoszenko uciekła wcześniej z Westerpaltte właśnie dlatego, że Putin i Tusk tak się ze sobą „zbratali”. Czy uciekinierzy obmyślają w swoim ojczystym kraju strategię działania, która uległa drastycznej zmianie wskutek nieprzewidzianych zdarzeń? Czy może metodą i sygnałem sprzeciwu jest sam fakt ucieczki z miejsca zdarzenia? A może spekulacje jakie to wywołuje?

Drugi rodzaj uniku, który zwrócił moją dzisiejszą uwagę ma trochę inny charakter. To unik od obowiązku wynikającego z członkostwa w Unii Europejskiej. Rola uniku a raczej wymigiwania się od obowiązku przypadła premierowi Włoch Berlusconiemu, który sprzeciwił się przyjęciu do Włoch 75 libijskich imigrantów. Kroki, które zamierza podjąć Berlusconi są radykalne. Premier grozi, że jeśli Bruksela nie pomoże jego krajowi w rozwiązaniu problemu nielegalnej imigracji, Włochy zablokują funkcjonowanie Unii Europejskiej i zażądają dymisji wszystkich komisarzy!!!! Unik od obowiązku czy obiektywna polityka nieskalana dążeniem do europejskości za wszelką cenę połączona z pewnością siebie?

Trzeba zatem odróżnić unik bierny od uniku zamierzającego wzniecić ogromną burzę...

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Sondaże i sondażyki

Każdy z nas układa swój światopogląd według swoich malutkich sondaży. Nie mają one żadnej wartości i absolutnie nie pokrywają się z prawdą. Bo jednej prawdy nie ma. Za to jest dużo oportunistów.
Prawda, w którą w danym momencie wierzymy zależy od wielu czynników. Od tego, gdzie jesteśmy, jak się czujemy, czy pada deszcz, jaki mamy rząd, czy prezydent mówi w językach obcych, czy jest nam za niego wstyd czy nie. Każdy z nas tworzy swój mały sondażyk, który definiuje jego światopogląd, na podstawie tego, co przeżył. Dlaczego nie ? Dlaczego mielibyśmy wzorować się na sondażach /doświadczeniach kogoś innego... To przecież my i tylko my na podstawie dwóch poznanych artystów, którzy źle nas potraktowali stwierdzamy, że artyści to banda gburów i chamów. Idąc na randkę dwa razy pod rząd z blondyną w mini, (kiedy rozmowa klei się najbardziej na temat paznokci i samochodów) stwierdzamy, że wszystkie tak ubrane i o takim kolorze włosów należą do subkultury tzw. „blachar”. Patrząc na szalikowców wracających w głośnym tramwaju z meczu, nazywamy ich wszystkich wandalami, a przecież są wśród nich poeci, którzy napisali do szuflady już 400 wierszy z rymami. A jednak jesteśmy przekonani co do tego, co myślimy i tylko nowe wydarzenie/doświadczenie może zmienić wyniki naszego wewnętrznego sondażu.
Inaczej jest w polityce. Tutaj sondaż większości wpływa na działanie jednostek. To są wielkie sondaże dla malutkich decydentów. Ostatnio np AŻ 1 000 osób z 38 milionowego państwa opowiedziało się za tym, że najważniejszym problemem, z którym powinien zmierzyć się rząd w najbliższym czasie jest korupcja, a wymagającym najmniej atencji: aborcja i in vitro. 1 000 osób wybranych na jakiej podstawie?! Interesujących się w ogóle problemami funkcjonowania państwa?! A może to ostatni fakt medialny wyczytany przez nich i dodatkowo wzniecony w sezonie ogórkowym przez dziennikarzy?!
Rząd w przeciwieństwie do człowieka z jego doświadczeniami i małymi, wewnętrznymi sondażami, ma w interesie identyfikować się z tymi głosami. Nie ze swoim własnym. Bo przecież na tym polega demokracja. Ale tego, jak rząd reaguje na te sondaże i opinię publiczną, nie można nazwać odpowiedzią na oczekiwania społeczne... Za mało jest tych opinii, a jeszcze mniej w pełni świadomych..
Czy sondaż podyktuje przebieg najbliższych zagrywek politycznych? Już mnie zżera ciekawość, czy moja luźna obserwacja w hipotezie się powiedzie...?
Jest jeden punkt wspólny podejścia do sondażu i sondażyku – na poziomie jednostki. Obydwa ludzie kształtują na podstawie bardzo wąskiego wycinka rzeczywistości. Chociaż w przypadku sondaży politycznych nasze przemyślenia formowane są nie na podstawie tego co przeżyliśmy, ale co dotarło do nas przez sito mediów i jaki kanał do obejrzenia wiadomości włączyliśmy. A może byliśmy tego wieczoru na kolacji u teściów, którzy oglądali właśnie wiadomości. Przecież nie wypada odmówić. W owych wiadomościach znowu wywlekano oszustwo jakiegoś bogacza. Potem zdawkowa dyskusja o "polityce" przy polskim stole: ”wszyscy to banda złodziei”. I wniosek – „trzeba zatem walczyć z korupcją”. A potem Pan Gienek z GfK Polonia obdzwonił kilku takich jedzących wczoraj kolację z teściami i wiadomościami w tle, albo do samych teściów. A na pytanie: „czym powinien zając się w najbliższym czasie rząd?” : odpowiedzieli pewni siebie: „walczyć z korupcją”. Wszyscy jedzący przy tym stole.
Prawdy nie ma – ale jest dużo oportunistów.

środa, 26 sierpnia 2009

Przejście do problemów wagi ciężkiej

Zastanawiam się czasem, czy wszystkie newsy z danego dnia nie są przypadkiem kreowane przez polityków i dostosowane do ich nastrojów. Zgodność tematyki trudnego przejścia do problemów wagi ciężkiej jest niepokojąco duża.

Rozpoczęcie działalności Sejmu po przerwie wakacyjnej jakby kompatybilnie pojawiło się z informacją o przejściu jednego z naszych bokserów – Adamka - do wagi ciężkiej i do mającej stoczyć się za dwa miesiące walki z mistrzem Gołotą. To pierwszy sygnał oznaczający mającą się stoczyć ciężką batalię. Z jakim mistrzem Sejm zamierza zatem walczyć za dwa miesiące?... Czyżby kolejna walka o ustawę medialną...

Już od pierwszego dnia po wakacjach, kiedy nikną wyznania o wakacyjnych przeżyciach (np. Jak Palikot opalał się na nago na moście), pojawiły się ciężkiej wagi problemy. Rosjanie zmieniają w jeden dzień bieg historii, wylewając „ nieświeży koktajl Mołotowa”. Dają tym samym znowu do myślenia światu w kwestii to jest katem, a kto ofiarą wojny światowej. Sprawę trzeba załatwić i przekazać jasną informację światu , tymczasem Tusk znowu zadziała na drugi dzień, po tym jak podane zostaną oficjalne wyniki wiarygodnych sondaży osób wielce zaangażowanych... Na razie deklaruje pokojowe podejście do tematu. Zatem dla niego to jeszcze chyba okres akomodacji powakacyjnej.
Temat pierwszej obrady Sejmu jest również nieco akomodacyjny. Debatuje się na temat pijanych kierowców, ale także rowerzystów, którym po drugim złapaniu na gorącym uczynku PIS chce dożywotnie odebrać prawo jazdy.Uwaga! dla wielu to może być ciężkiej wagi komunikacyjny na nokaut!:)

wtorek, 25 sierpnia 2009

Kobieta sukcesu to mężczyzna

W dniu dzisiejszym panuje niewątpliwe korzystny biomet. Już same tytuły prasowe sprawiają, że chce się żyć. Błyskotliwość jest porażająca, do tego stopnia, że nie trzeba nawet czytać leadu nie mówiąc już o pełnej treści. No chyba, że mamy duuużo wolnego czasu na teksty rozrywkowe.

Rozrywkowy dzień ma dziś Donald Tusk: najpierw śniadanko z mistrzami lekkoatletycznych mistrzostw świata w Berlinie. Tytuł tego wydarzenia brzmiał we wiadomościach tvn: „Złotopolscy na śniadaniu u Tuska. Na pewno poruszono temat kobiet: o których w polityce jest głośno ze względu na parytet, a w sporcie ze względu na coraz większych trudnościach w określeniu ich płci. Najbardziej zafrapowała się tym Rzeczpospolita, publikując tytuł : Jak zdaje się w sporcie test na kobietę. W sporcie też jest coraz mniej kobiet: ale to dlatego, że są za dobre w tym, co robią. Jest taki mechanizm, że co lepsze niewiasty nabierają więcej hormonów męskich i już kobietami nazwać ich nie można. Ciekawa jestem, czy premier nauczony doświadczeniem sportowców rzeczywiście pozwoli, aby kobiety bardziej garnęły się do polityki. A może właśnie chce zamienić kobiety sukcesu w mężczyzn.... Zabrzmiało jak kolejna teoria spisku Małgorzaty Bochenek. Ale armia prezydenta na pewno dopatrzyła się tego, co ja i już zatrudniła jasnowidza Jackowskiego do rozwikłania mrocznej zagadki.

Poza tym pojawiło się kilka kpiarskich tytułów wykorzystujących charyzmę prezydenta światowego mocarstwa, jak: „Czarny w białym. Obama reklamuje lody”. Szkoda tępić języka – wystarczy obrazek.


Drugi przeze mnie wychwycony to „ Pracować jak murzyn czyli Obamowie po rosyjsku”, opowiadający o afrorosjaninie, zauroczonym sukcesem wyborczym Obamy. Zamiast działać w sieci, ( bo przecież ta interaktywność była m.in. przesłanką do zwycięstwa prezydenta) sprzedaje arbuzy. Obydwa tytuły notabene pochodzą z rosyjskiego mocarstwa.

Słoneczny dzień zawsze przynosi wesołkowate teksty jak: Kobiety są mężczyznami, a prezydent to chwyt marketingowy, dzięki którym rozumie się jeszcze mniej z tego świata.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Szalone liczby

Od samego początku tygodnia, z nowymi siłami świat walczy z kryzysem i rosnącą liczbą emerytów. Recept pojawiło się co nie miara. Myślę,że nawet poniekąd dlatego ocalono malezyjską modelkę od kary chłosty za picie piwa. Szkoda byłoby tracić młodych rąk do pracy.

Rzeczpospolita przypomina , że w Polsce liczba tych, na których młodzi będą zmuszeni pracować, wzrośnie już wkrótce do 5 mln. Trzeba czem prędzej zastanowić się w jaki sposób załagodzić skutki malejącej siły roboczej. Pomysły są. Po pierwsze trzeba pamiętać, że jesień wieku należy szanować i nie odłączać im respiratora, o czym pisze leniuch.blox.pl. 

A teraz całkiem serio. Widmo rosnącego bezrobocia krąży nawet wśród najmłodszych. Uświadomione dzieci same chwytają się wszelkich sposobów, aby zacząć pracę i zdobywać doświadczenie. Brytyjski sześciolatek uderzył w emocje szefa kolei w angielskim Yorku, otrzymując tym samym posadę szefa Muzeum Kolei ds. Rozrywki. W liście do Dyrektora wykazał, iż posiada niezbędne narzędzia pracy: „Mam kolejkę elektryczną”, ( w dobie kryzysu zdalna praca, możliwość wykonywania jej w domu i elastyczność są dla pracodawcy szczególnie ważne). Poza tym nie brakowało mu pewności siebie: „Jestem w niej dobry. Umiem kontrolować dwa pociągi jednocześnie". To w dzisiejszych czasach recepta na sukces.

Szef Oracle zastosował walkę z kryzysem „a la polonaise” – tzn. ciąć koszty działalności firmy. Ostentacyjnie będzie żył za mniej niż afrykańskie ludy – bo za 1 dolara miesięcznie, po to aby wzmocnić swoją firmę.Oby to nie zmniejszyło efektywności jego pracy...choć - jak mówi stara łacińska maksyma „plenus venter non studet libenter” czyli „pełny brzuch niechętnie studiuje” ( tudzież pracuje). Trzymam kciuki!!

Gorący Hiszpanie znaleźli bardziej przyjemny sposób na zarabianie pieniążków. Otóż szukają żony. Jak to?! Przecież, żeby uwieść kobietę trzeba ponieść masę wydatków: ubrać się, wypachnić, zaprosić, nakarmić, zaskoczyć. Hiszpanie natomiast uważają się za tak dobrych mężów, iż to im trzeba za to płacić. Największym atutem ich jako mężów jest ich hiszpańskie pochodzenie i zamiłowanie do egzotycznych związków. Panie spoza Europy uważają to za kolejny ewolucyjny atut prawdziwego samca. Niezbędny, aby żyć w dobrze prosperującym społeczeństwie. Odpowiednikiem upolowania zwierzyny przez mężczyznę prehistorycznego jest współcześnie jego pochodzenie i gotowość do wzięcia ślubu i podarowania obywatelstwa. Swoją drogą kraj telenoweli to doskonałe miejsce dla rozwijającego się biznesu fikcyjnych małżeństw.

Nieustannie coś liczymy i sprawdzamy numery wszystkiego. Operatorzy komórkowi ostatnio zrobili nam psikusa, przez którego znając nawet pierwsze 3 numery komórki nie możemy być pewni, że to dany operator. W rezultacie trudniej jest przewidzieć, ile zapłacimy za rozmowę telefoniczną. Jeszcze jakiś czas temu, poznając jednego wieczoru dwie dziewczyny i mając dylemat, z która się umówić, dzwoniło się po prostu do tej, do której mamy tańszą taryfę. Obecnie jest to utrudnione – ale nie niemożliwe do sprawdzenia. Strona internetowa www.sprawdznumer.pl rozwiewa nasze wątpliwości, ale zabija spontaniczność.. To kolejny krok ku powściągliwości i większemu wyrachowaniu w tych trudnych czasach kryzysu. Numery przydają się również w kryminalistyce erotycznej. Gdyby nie numer identyfikacyjny silikonu z biustu jednej z gwiazd z Playboya, nigdy nie udałoby się zidentyfikować jej zmasakrowanego podczas morderstwa ciała.
Liczmy i rachujmy, albowiem wielka będzie nasza nagroda.... w niebie.

Dwie strony biurokracji

Polska biurokracja utrudnia załatwianie wielu spraw. Okazuje się, że nawet na Wschodzie o wiele trudniej jest znaleźć przypadki takiej opieszałości. Przekłada się to na jakość i rewelatywność ( od: rewelacja - neologizm redakcji:)) informacji prasowych. W naszym kraju oprócz rozstrzygnięcia informacji o Skrzypczaku, nastał już weekend podczas gdy Wschód kolejny dzień z rzędu nas zaskakuje.

Mimo przyjętej przez rząd metody załatwiania sprawy naokoło, Skrzypczak suma sumarum podał się do dymisji, mimo że nie musiał powiedziałby kto. Po słowach Klicha, manipulującego jego „wypowiedzią nt. wojska polskiego-zarzewiem debaty”, było to oczywiście nieuniknione. A zatem pośrednio wyreżyserowane.

Kolejne słabe scenariusze pojawiają się także tam gdzie najmniej się na nie czeka – czyli w kinie. Czeka nas premiera beznadziejnego polskiego hitu o miłości na wybiegu i wygrzebany sprzed 35-ciu lat serial w postaci filmu. Młodym widzom – takim jak ja - kojarzy się z obrzydliwym jedzeniem golonki i wiochą na stogu siana. Obawiam się, że może to być kolejny słaby scenariusz Pani Agnieszki Holland. Wcześniej tymi słowy określił naczelny miesięcznika Press – jej wypowiedź /przemówienie dotyczące ustawy medialnej w Pałacu Prezydenckim.

W przypadku polskiej armii problem tkwi podobno w przeciążonej i nieudolnej biurokracji. Zastanawiam się w związku z premierą Janosika – czy przypadkiem nie pojawiły się jakieś procedury także w środowisku filmowym. Ale czy są one tak dokuczliwe, że Janosik wyszedł 15 lat po napisaniu scenariusza...Pfff!! Chyba niemożliwe. Ale Związek Radziecki też upadł:)

Tymczasem Wschód walczy o wielkie rzeczy: w Malezji skazuje na chłostę kobietę, która ostentacyjnie piła piwo w barze – bez żadnej biurokracji! wypiła dziś i dziś skazana! Bez zbędnych stosów papierów i liczenia głosów obeszli się również dwaj kandydujący do prezydentury Panowie z Afganistanu– bez ogłoszenia wyników, ogłosili się oboje prezydentami. Grunt to szybkie podejmowanie decyzji i jak najmniej biurokracji. Tylko te państwa prą do przodu – nawet przed weekendem!

Dysonans odczuć można również w zestawieniu informacji o możliwości wysyłania wiadomości do kosmitów w USA - z polskim newsem ( ztego samego dnia), iż za bagatela 7 lat ma we Włocławku ma powstać nowa tama i elektrownia. Stanie się to pół wieku po pierwszym projekcie!!

Co zawiniło: biurokracja, weekend czy propaganda pesymistycznej i regresywnej polskiej informacji?

piątek, 21 sierpnia 2009

Koniec kryzysu?

Czytaliśmy niedawno w tytułach „ Giganci Europy wychodzą z recesji”, „ Berlin i Paryż ogłosiły koniec kryzysu” – tyle, że to nie o nas...
Największe gospodarki świata zaczynają ogłaszać podnoszenie się z recesji, tymczasem Polskę napotykają same nieszczęścia – dzieciaki uciekają z poprawczaka, nad Woronicza krąży widmo strajku, szerzą się zwolnienia, żołnierze polscy muszą sami kupować sobie sprzęt, google, jedzenie i kamizelki kuloodporne, nie ma żadnych nowości serialowych na jesień w telewizji publicznej, akcja rozdania żarówek przez premiera Pawlaka jest bezsensownie droga. Co to za życie?!;)
Czuć pewnego rodzaju niepokój. Fala przechodzi przez nas na na wschód. Rosja gra podobnie do Kataru, nie dostarczając obiecanych rakiet Iranowi. Czyżby chcieli coś zademonstrować zbiorowo... Oprócz tego informacje o wybuchających Iphonach sprawdzanych przez Komisje Europejską.... Jakby jakieś widmo krążące..Jak wiersz Herberta...Hm...
Świat odbił się od depresji.. teraz musi chronić się przed wielką stagnacją.

środa, 19 sierpnia 2009

Nadinterpretacja? faktów??

Oszczędności i cięcia w budżecie zaproponowane przez rząd widoczne są już niemal na każdym kroku:: ostatnimi czasy okazało się, że zabrakło pieniędzy na sprzęt wojskowy. Cała reszta świata radzi sobie gospodarczo podobno gorzej od nas, więc nie dziw, że Katarczycy też nie wpłacają pieniędzy na stocznię na czas. Bieda dotyka nas do tego stopnia, że zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach pewien frachtowiec na morzu... i zapewne zostanie odsprzedany na złom gdzieś na jednym z naszych przejść granicznych.
Może okazać się również , że jest to swego rodzaju kampania PR-owa kobiet walczących o parytet, które chcąc zdobyć 100 000 podpisów, starają się pokazać jak nieudolni w polityce i niezorganizowani są mężczyźni. Kobiety lepiej zarządzają– mniej ryzykują i lepiej się komunikują, ( contra Klich i Skrzypczak – ciekawe czy kiedyś dowiemy się który z Panów mówi prawdę), nie lubią struktur hierarchicznych i rywalizacji. Radzę w tym kontekście wszystkim walczącym kobietom , przede wszystkim pozbyć się z mediów kobiet, które psują wszystko to, co mądre Panie zbudowały – czyli Dodę ( polecając na tę cześć artykuł Jana Wróbla: Na początku była Doda i prosząc o niedrukowanie jej na okładkach Wprostu).
Tymczasem co ważniejsi nie bacząc na palące, aczkolwiek raczej krótkoterminowe problemy, zajmują się przyszłością i zdobyciem nowych rąk do pracy na przyszłość : czyli kwestiami seksualnymi i tym, aby przyrost naturalny w Polsce wzrósł. W tym nasza potęga!!! Europosełka;) Senyszyn krytykuje podręcznik do wychowania seksualnego, który właśnie się ukazał twierdząc, że zbyt mało mówi się w nim o samym seksie. Jak tu uczyć dzieci pozytywnej postawy życiowej i „techniki działania”, skoro podręcznik go pomija. Cejrowski również apeluje w kwestiach przedłużenia gatunku - co dla niego wiąże się z eliminacją bezproduktywnych gatunkowo gejów. Ostentycyjnie nie przyjmuje prezentu od gejów na Festiwalu Dobrego Smaku w Poznaniu, wymyślając nowe określenie na ocenienie tychże prezentów – „zahivione”.

On jako podróżnik i wszędobylca, wie co nam grozi. Skoro we Francji pojwiła się już nowa mutacja HIVA z powodu kontaktów z gorylami, z pewnością tam dokąd jeździ Pan Wojtek musiał się spotkać z jeszcze bardziej perwersyjnymi przypadkami zoofilii i innych dewiacji. A tymczasem brzydzi się człowieka robiącego dobrze człowiekowi.
A to wszystko przez 18-lecie internetu.

sobota, 15 sierpnia 2009

Wykorzystani medialnie

Powód do kolejnej bezsensownej dyskusji znów się pojawił. Ale jako, że lubię analogie, i że zjawisko pojawiło się w tym tygodniu aż dwa razy, zastanowię się: po co robione są reklamy typu zamach medialny?
Zacznijmy od początku. Otóż w tym tygodniu miały miejsce dwa zamachy medialne na dwie ważne osobistości - jedną ważna dla nas Polaków ( choć do tej pory nie wiem z jakiego powodu) Jolantę Kwaśniewską, i drugą ważną dla świata – Baracka Obamę i jego dzieci.
Marketingowcy starają się w coraz bardziej inwazyjny sposób podnieść słupki sprzedaży i pokazać je dyrektorowi, kiedy wróci z urlopu - stąd coraz więcej głupich pomysłów.
Otóż kilka temu pojawiła się w internecie reklama parodiująca program i związane z ową osobą pytanie w Milionerach za ileśnaście tysięcy złotych „jak powinno się jeść bezy?” a także inne drobne przywary byłej Pani Prezydentowej.
Z buźką wypchaną bezami, w jakże pełnej gracji pozycji siedzącej z wykręconymi nogami, przemawia do nas z apelem: jaki telefon będzie modny tego sezonu.... pycha!



Urocze, chociaż Pani prezydentowa mogłaby być choć trochę bardziej uśmiechnięta i palnąć coś zabawnego albo sprośnego. Zastanawiająca jest też duża ilość koloru pomarańczowego ( wdzianko, a na stole pomarańcze) – skądinąd kolor konkurenta Playa – sądzę, że będzie to kolejny powód do kolejnej bezsensownej dyskusji i setek wpisów na forach. Ktoś może dopatrzy się w barwach wezwania do pomarańczowej rewolucji, a ktoś inny czarny pas Joli Violi będzie odczytywał jako – odzwierciedlenie najsilniejszej pozycji w sondażach prezydenckich, a czarny kwiatek jakby kres pomarańczowej rebelii, na której grobie spoczęła czarna dalia...

Ciekawe dlaczego i kto to rozdmuchuje... albo za ile. Chociaż mam nieodparte wrażenie, że ci, którzy to robią nad takimi rzeczami chyba wcale się nie zastanawiają. Myślę ponadto, że Ci, którzy ten film robili po prostu dobrze się bawili, jak Palikot pisząc swoje książki. Można się tylko krótko zaśmiać a zaraz potem szybko zapomnieć, co się widziało. Uff…! Całe szczęście!
To prawda, w naszych mediach informacja o nowych egzotycznych miejscach do podróżowania albo nowych odkryciach naukowców nie sprzeda się tak dobrze jak złośliwe plucie na boguduchawinnych. Jest jeszcze jeden możliwy argument, którym uzasadnia się obecnie wszystko: kryzys! Agencje nie zatrudniają grafika do zrobienia jakiejś anonimowej postaci, tylko bazują na gotowych już wzorcach. Historia Cugier Kotki pokazuje, że niekoniecznie może się to zakończyć happy endem, a wielką chryją i rozgłosem. A no tak! ale czy nie o to chodzi…!

Atak padł również za oceanem. Wymierzono go przeciw Brakowi i jego rodzinie, którym według reklamy/propagandy żyje się za dobrze. Tam jest troszkę wyższa szkoła jazdy, bowiem walka toczy się o prawa do udostępniania żywności dla wegetarian w szkołach. Uczniowie czują się zaniedbani...Tutaj argument kryzys również jest uzasadniony, bowiem takich plakatów wymierzonych przeciwko córkom Obamy rozwieszono jedynie 14. Zawisły w waszyngtońskim metrze dzięki inicjatywie Komisji Lekarzy ds. Odpowiedzialnej Medycyny. Hasło głosi: Córki prezydenta dostają w szkole zdrowe obiady, dlaczego ja nie mogę.
Czyżby w zazdrości o zbyt kochanego tatusia, który jeszcze niedawno wzywał w kampanii „Take time to be a dad today”.



Barack w ogóle ma ostatnio liche czasy – jak czytałam niedawno w Rzepie – Amerykanie znudzili sie jego gadżetami o tematyce entuzjastycznej. Teraz najlepiej chodzą te z wizerunkiem prezydenta na tle sierpa i młota albo stylizowane na clowna…

W moim mniemaniu wszytkie podobne akcje to bezmyślny zamach nie na osobowość tych ludzi ( mimo, że obu ich jakoś specjalnie nie szanuję) ale zamach medialny na ich święty spokój i sygnał dla słabnącej kreatywności Dobromirów reklamowych, którzy to sporządzają...Zamach także na nieograniczone miejsce w internecie, który chłonie wszystko jak gąbka. W takich momentach prasa drukowana ze swoimi ograniczeniami w kolumnach i obliczonymi wierszami to czyste wybawienie i ukojenie od internetowej paplaniny.